Miasta mają zwykle do zaoferowania wiele atrakcji poza starówkami. Choć ta lubelska to tzw. klasa 0, warto zwrócić uwagę na bardziej współczesną architekturę, której przykładem jest modernizm. W Lublinie reprezentuje go m.in. osiedle Słowackiego, zaprojektowane przez Oskara Hansena i jego żonę, Zofię.
Spacer po starych osiedlach mówi wiele o tkance współczesnego miasta. Wielu z nas wychowało się w dzielnicach, których układ już dziś powoli przechodzi do historii.
O co chodzi z tym modernizmem?
Modernizm to dziś już także historia. Pod tym pojęciem, w odniesieniu do architektury, kryją się trendy pojawiające się przez większość XX wieku – mniej więcej od roku 1910 do 1980. Modernizm odrzucał style historyczne i ornamentykę w budownictwie i wystroju wnętrz, na rzecz funkcjonalności, prostoty formy i konstrukcji.
Modernizm to minimalizm, a hasło niemieckiego architekta Ludwiga Mies van der Rohe’a „Mniej znaczy więcej” („Less is more”) można uznać za manifest całego stylu. Modernizm w architekturze to pojęcie bardzo szerokie i w zależności od okresu oraz lokalizacji budowle mogą się bardzo różnić od siebie. Kubistyczne formy, duża ilość szkła, żeliwa, stali, czy nawet betonu to charakterystyczne cechy formy modernistycznej. Często stosowano proste dachy, przeszklone klatki schodowe, czy duże okna wpuszczające do środka światło.
Trzeba pamiętać, że głównymi czynnikami, które miały wpływ na powstanie i rozwój modernizmu były nauka oraz transformacja i postęp przemysłu na niespotykaną skalę. Spowodowało to migrację ludności ze wsi do miast, co z kolei miało ogromny wpływ na ówczesną współczesność. Nowe społeczeństwo, mieszkające głównie w miastach potrzebowało nowych mieszkań i nowej architektury dostosowanej do jego potrzeb. A dzięki szybkiemu rozwojowi techniki możliwa stała się produkcja masowa i normalizacja procesów industrialnych.
Ideologia modernizmu również odpowiadała na potrzeby nowego społeczeństwa. Architektura powinna realizować misję – wychowania ludzi do wspólnoty i demokracji. Urbanistyka miała zapewnić mieszkańcom godne i sprawiedliwe warunki mieszkaniowe. Z tych też względów ogromny nacisk położono na planowanie osiedli.
Dla Polski punktem zwrotnym była II wojna światowa. Miasta coraz częściej trzeba było odbudować lub też wybudować na nowo. Ogromne rzesze ludności, często z obszarów wiejskich, napływały do miast. Do tego trzeba było doliczyć przesiedleńców. Także Lublin zmienił swoją strukturę społeczną, a rozrastającą się populację trzeba było gdzieś pomieścić.
Początki Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej
W 1957 roku powstała Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa (LSM). Władze Lublina przekazały pod budowę tereny leżące na zachód od głównej osi komunikacyjnej miasta, za to blisko miasteczka akademickiego. LSM miał ostatecznie objąć 7 osiedli: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Piastowskie, Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa oraz Marii Konopnickiej.
Pierwsze (do dziś uważane za najlepsze) powstało osiedle im. Adama Mickiewicza. W czerwcu 1958 zaczęto wznosić pierwszy budynek, a w 1959 do pierwszych 7 budynków wprowadziło się 150 członków spółdzielni LSM wraz z rodzinami. Projektantem całego osiedla jest inż. Feliks Haczewski. Ostatecznie na osiedlu postawiono 53 budynki mieszkalne, a w nich 2.886 mieszkania. Osiedle zajmuje obszar 42 ha.
Z drugim osiedlem, którego patronem został Juliusz Słowacki, był już większy problem. Na prawie 3-krotnie mniejszej powierzchni, bo zaledwie 16,2 h miało powstać 18 budynków mieszkalnych liczących 1.957 mieszkań.
O ile na osiedlu Mickiewiczowskim na wybudowanie jednego metra kwadratowego można było wydać ok. 3 tys. zł, to metr mieszkania na os. Słowackiego musiał zmieścić się w budżecie 2 tys. zł. Architekci nie kwapili się do takiego wyczynu, toteż prezes Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, Stanisław Kukuryka, miał nie lada problem.
Od konstruktora Jerzego Dowgiałły dowiedział się o małżeństwie Hansenów i zaprojektowanych przez nich nietypowych blokach na warszawskim Rakowcu. Pojechał je zobaczyć i w efekcie prace projektowe powierzono Oskarowi Hansenowi, doceniając jego nowatorskie rozwiązania przestrzenne.
Oskar Hansen – wizjoner
Oskar Hansen urodził się w Helsinkach z matki Rosjanki i ojca Norwega. Rodzina była zamożna, jego dziadek „dorobił się” m.in. na handlu owocami. Jednak już jako mały chłopiec przeniósł się do Wilna, gdzie ukończył Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta, a następnie Wydział Mechaniczny w średniej Państwowej Szkole Technicznej im. Marszałka J. Piłsudskiego w Wilnie.
Zawierucha wojenna wygnała rodzinę dalej do Polski. Aby studiować, wylądował w Lublinie. Na początku złożył papiery na Wydziale Mechanicznym. Wracając jednak do domu spotkał kolegę – Zbigniewa Maleszewskiego, który szkicował coś z zaangażowaniem. Ten powiedział mu, że studiuje architekturę u profesora Romualda Gutta. Hansen pobiegł z powrotem do dziekanatu i przełożył papiery na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej (który wówczas mieścił się w Lublinie). „Ten przypadek zmienił całe moje życie” – wspomni później.
Oskar Hansen mieszkał wówczas przy ulicy Marii Skłodowskiej-Curie, czyli całkiem niedaleko miejsca, gdzie później stanąć miało jego osiedle. Czy znał te tereny? Trudno powiedzieć.
Po jakimś czasie przeniósł się do Warszawy, gdzie podczas lekcji rysunku na wydziale architektury poznał swoją żonę – Zofię Garlińską. W 1948 roku wyjechał do Paryża. Tam studiował malarstwo u Fernanda Légera i architekturę u Pierre’a Jeannereta. Wyjechał również do Londynu.
W Paryżu Hansen poznał wielu wybitnych artystów, w tym Pabla Picassa. W 1949 roku wziął udział w kongresie CIAM w Bergamo. Pokusił się tam o krytykę samego wielkiego Le Corbusiera. Twierdził, że Pablo Picasso nauczył go więcej o czasoprzestrzeni niż Le Corbusier.
Z kolei w Londynie, podczas Summer School zdobył nagrodę za projekt osiedla mieszkaniowego. W nagrodę zorganizowano młodemu architektowi spotkanie z Henry Moorem, artystą, którego rzeźby łączące „wnętrze” z „zewnętrzem” interesowały Hansena. Pod jego wpływem zaczęły się wyłaniać zręby Formy Otwartej.
Bo Hansen to nie tylko architekt. Zajmował się zarówno rzeźbą (od lat dziecięcych), jak i malarstwem. Podobno wspólnie z żoną organizowali zawody na podrabianie Rembrandta. Jury składało się z członków rodziny, a konkursy częściej wygrywała Zofia.
Jak wspominał syn Igor, „jeśli ojciec rysował świetnie, to moja matka rysowała po prostu genialnie”. Od 1955 był wykładowcą Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od 1952 prowadził Pracownię Brył i Płaszczyzn na Wydziale Architektury Wnętrz, pod kierunkiem Jerzego Sołtana, a od 1955 roku na Wydziale Rzeźby. Od 1981 roku prowadził Międzywydziałową Katedrę Plastyki Zintegrowanej na ASP.
Sam Hansen był autorem nielicznych zrealizowanych projektów. Należą do nich m.in. Osiedle Słowackiego w Lublinie i Przyczółek Grochowski w Warszawie, a także osiedle Rakowiec WSM w Warszawie.
Forma otwarta i jej teatr
Hansenowie twierdzą, że nie istnieje coś takiego jak typowa osoba przeznaczona do typowego domu. Przechodzień czy matka pilnująca dziecka na placyku zabaw sami w sobie (w zamyśle twórców) mieli stać się aktorami w teatrze jakim jest osiedle. Żadnego zamknięcia, ograniczeń.
Osiedle Słowackiego w Lublinie miało być realizacją przewodniej idei – wizji Hansena – Formy Otwartej, czyli sztuki-procesu angażującej widza. Dla niego forma otwarta to coś więcej niż teoria. To filozofia odzwierciedlająca podejście do rzeczywistości. To organizacja przestrzeni, kształtowana przez różne formy działalności ludzkiej.
Hansenowie pragnęli, aby architektura podkreślała to co ludzkie, w miarę możliwości bez eksponowania szczegółów technicznych. Miała być jedynie tłem dla działalności mieszkańców i przyrody. Zdarzenia, czyli codzienna, zmieniająca się aktywność człowieka miały być przedstawieniem, miały istnieć na pierwszym planie. Człowiek w ten sposób stawał się kreatorem przestrzeni, w której żyje.
Pojęcie formy otwartej z kolei łączyło się z linearnym systemem ciągłym. Koncepcja sformułowana przez Hansena w 1966 r. prognozowała budowę systemu wielkich miast, biegnących równolegle z północy na południe Polski. Strefy zamieszkania miały oddzielać strefy usług, przemysłu i naturalnego krajobrazu. Taka koncepcja zrywała z podziałem na centrum i peryferie. Tak więc miasto nie tworzyłoby się wokół swojego centrum. W pomniejszonej skali koncepcję tę Hansenowie zrealizowali właśnie na osiedlu Słowackiego.
Futurystyczne osiedle w warunkach PRL
Hansenowie przed przystąpieniem do projektowania robią ankietę. Przyszłych lokatorów pytają o to, jak mają wyglądać ich mieszkania, co jest im potrzebne. To przyszli mieszkańcy mają sami zaprojektować układ ścian wewnętrznych w mieszkaniach. Konstrukcja bloków ma się trzymać na ścianach zewnętrznych. W razie, gdy zaprojektowany układ nie odpowiadałby już potrzebom mieszkańców, ściany działowe można wyburzyć i stworzyć nowy. Ba, nawet dwa mieszkania można połączyć w jedno. Osoby niezdecydowane mogły wybierać spośród jednego z kilku gotowych projektów.
I tu wizja spotyka rzeczywistość po raz pierwszy. Mieszkanie, które wymyślił dla siebie kucharz, dostaje krawcowa. Dzięki cyrkulacji powietrza skrawki materiałów latają jak szalone. Bo mieszkania dostaje się z przydziału, a nie te, które akurat zaprojektowało się z myślą o swoich potrzebach.
Hansenowie tworząc osiedle wyodrębniają wzajemnie uzupełniające się strefy. Główną oś stanowi strefa południowa – tzw. strefa obsługiwana, pełniąca rolę mieszkalną, kulturalną i rekreacyjną. Tutaj stoją budynki, skwer i dom kultury. Jest zamknięta dla ruchu samochodowego. W tamtym czasie nie był on oczywiście tak duży jak obecnie i większość mieszkańców poruszała się po mieście (nie tak rozległym) pieszo lub komunikacją miejską.
Hansenowie podobno jako zdeklarowani ateiści (aczkolwiek chyba nie do końca, bo Hansen pochowany jest na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie, a i na grobie Zofii na cmentarzu wojskowym na Powązkach na zdjęciu w Wikipedii widać krzyż), nie przewidzieli miejsca na kościół. Ich syn Igor twierdzi, że to właśnie zemściło się na rodzicach. Nie zaprojektowali świątyni, bo sami jej nie potrzebowali. Jednak mieszkańcy to ludność z kraju, gdzie religia ma silną pozycję niezależnie od okoliczności i władzy… Ale o tym później.
Bloki z przesuwanymi balkonami
Prace ruszają w 1962 r. Pierwsi mieszkańcy wprowadzą się trzy lata później, jednak budowa potrwa aż 8 lat. Podstawową zabudowę mieszkalną stanowi ciąg biegnących półkoliście budynków pięciokondygnacyjnych. To bloki-fale, mające odzwierciedlać naturalną rzeźbę terenu. Trzy największe mają kilkaset metrów długości.
Do klatek wchodzi się m.in. przez prześwity, wyłożone później kolorowymi mozaikami, wykonanymi przez różnych artystów-plastyków. Co więcej, ściany nie mają przypominać op-artu poprzez niezliczoną liczbę okien – gałka oczna nie powinna wariować. Widz nie znajdzie się pod presją liczby niepoczytalnej.
Pojawiają się nawet przesuwane balkony! Mieszkańcy mogą decydować, które okna mają być obramowane balkonem, a jeśli w przyszłości zmienią zdanie, mogą taki balkon przesunąć o okno dalej. To dzięki temu okna i balkony nie tworzą równych rzędów. Układy mają wyglądać na przypadkowe. I to akurat się udaje…
Celem zburzenia spokoju meandrujących bloków, Hansen zaprojektował kilka krótkich, pięciokondygnacyjnych budynków oraz sześć jedenastokondygnacyjnych wysokościowców, zamykających osiedle od wschodu i zachodu. Jest przedszkole, żłobek, szkoła.
Place zabaw to biegnące w różnych kierunkach murki, rury, profile betonowe, labirynty. Są też drabinki, huśtawki czy samochodziki, ale to, czym będzie dane miejsce, zależy głównie od wyobraźni maluchów.
Miejsca handlu i spotkań
No i jest też sławna górka ze schodkami (wykorzystująca ziemię z fundamentów), czyli Teatr Formy Otwartej. Małe betonowe platformy znajdują się na końcu pagórka. Na niektórych znajdują się siedziska i stoliki. W założeniu miejsce to ma pełnić funkcję agory, osiedlowego rynku. Mają się tam spotykać mieszkańcy, być może omawiając sprawy osiedla.
Hansen chciał, by górka była miejscem wymiany równorzędnych poglądów, bo nie ma tam jednej centralnej katedry. Obecnie, owszem, zbierają się tam mieszkańcy, jednak celem zupełnie innym od zakładanego, o czym świadczą porozrzucane butelki po niewyszukanych alkoholach smakowych…
Strefie mieszkalnej towarzyszą dwie strefy obsługujące od północy. Te oczywiście mają dostęp do komunikacji kołowej. Od strony południowej osiedle zamknięte jest przez targ przy ul. Wileńskiej.
Ze swojej bytności w mieście Hansen pamiętał, jak przekupki handlowały żywnością porozkładaną na ziemi. W czasie deszczu chroniły się pod prowizorycznym zadaszeniem, a produkty spożywcze leżały w błocie.
Nowy targ został pomyślany jako zadaszony plac z betonowymi ławami, na których można wyłożyć towar. Mieściły się tam również sklepy, w tym rybny z basenem na zewnątrz, gdzie, przynajmniej w teorii, można było obejrzeć pływające ryby. Miało to gwarantować ich świeżość. Przejścia między pawilonami biegną po kładkach (na górze, bo targowisko ma dwa poziomy).
Wykonawcy – delikatnie mówiąc – nie kochają Hansena. Co odwiedzi projektowane osiedle, to po powrocie zapełnia dziennik kolejnymi uwagami odnośnie niezgodności planów z rzeczywistością. Budowlańcy narzekają, że pewnych rzeczy nie da się zrobić, zwłaszcza w dobie braku podstawowych materiałów. Brak brakiem, ale i niewystarczające umiejętności powodują, że falowane elementy blachy zalegają kilka ładnych lat w ziemi. Nawet roślinność nie została rozmieszczona zgodnie z projektem.
Inspiracja dla Alternatywy 4
Ludzie narzekają. Mieszkania są ciasne, a brakoróbstwo, jak chyba nigdzie indziej, daje się we znaki. Piwnice zalewa woda, bo studzienki są powyżej poziomu mieszkań, ciąg wentylacyjny jest tak skonstruowany, że ten u którego się kończy, zna pełen przegląd menu sąsiadów. W mieszkaniach nie ma równego kąta, płytkarze nie mogą położyć kafelków. Szafy same się otwierają, a drzwi nie pasują. Dom kultury i pawilony handlowe muszą przejść remont generalny jeszcze przed oddaniem do użytku.
W dodatku osiedle nie podoba się ani nowym mieszkańcom, ani tym zamieszkującym już wcześniej powstałe osiedle Mickiewicza. Artykuły dające upust emocjom pojawiają się w lokalnej prasie. Ludzie narzekają nie tylko na liche wykonanie, ciasnotę, ciemne kuchnie, małe okna, ale i na brzydotę. Nowoczesne place zabaw w ocenie mieszkańców bardziej przypominają elementy schronów przeciwatomowych, a pawilony są dziwaczne.
Jak to z kościołem było…
Jak już wcześniej wspomniałam Hansenowie nie zaplanowali kościoła, ani nawet miejsca na kaplicę. Komunistyczne władze też nie kwapiły się do takich inwestycji. Czas jednak leciał, społeczeństwo się starzało. Ci, którzy chodzili do kościoła, opcje mieli dwie. Albo odległa Poczekajka (bliżej alei Kraśnickiej), albo kaplica, a później nieco dalej kościół parafii św. Józefa na osiedlu Mickiewiczowskim. Ludziom, zwłaszcza starszym, trudno było pokonywać wcale niemałe odległości.
W 1999 r. Archidiecezja Lubelska zwraca się z prośbą o zorganizowanie kaplicy w Młodzieżowym Domu Kultury na os. Słowackiego. MDK to już wtedy prawie ruina. Cienkie ściany, blacha, dykta, azbest i do tego wady konstrukcyjne powodują, że miejsce nie przyciąga. Po kilku latach kuria zwraca się z prośbą o przekazanie całego terenu, włącznie ze znajdującymi się tam nieruchomościami. Ma się to odbyć w ramach tzw. komisji majątkowej, która wypłacała rekompensaty za majątek kościoła utracony w PRL. Prezydent miasta wyraża zgodę. Wkrótce potem MDK dostaje wypowiedzenie umowy użytkowania budynku. Działał tam od 1972 r. Mimo protestów mieszkańców, buldożery wkraczają jesienią 2002 r.
W 2005 r. przy ulicy Skierki 12 następuje wmurowanie kamienia węgielnego pod kościół parafialny pw. bł. Piotra Jerzego Frassati w Lublinie. Budynek oczywiście nie pasuje do niczego na osiedlu. Prawdę mówiąc, trudno byłoby wyobrazić sobie świątynię, która pasowałaby do Hansenowskiego projektu. Sam architekt (podobno mimo kilku propozycji) nie tykał się rzeczy sakralnych. Niektórzy twierdzą, że kościół jest szpetny, przypomina operę w Sydney i nie zostawiają na nim suchej nitki.
Jednak jak na możliwości polskiej architektury sakralnej, która faktycznie potrafi powalić brzydotą, ten budynek wcale nie razi. To moje zdanie. Otwarte jasne wnętrze, całkiem gustowne wyposażenie – jest w tym coś przyjaznego. Kościół nie jest duży i nawet z pobliskimi zabudowaniami (konwiktem) nie powala rozległością.
Czy pasuje do osiedla? Oczywiście, że nie. Zupełnie nie. Ponadto jest trochę wciśnięty między bloki. Trzeba pamiętać, że to osiedle nie przewidywało żadnej świątyni. A sam Hansen powtarzał, że architektura ma być służebna wobec ludzi i ich potrzeb… Ciekawe, że tej akurat nie przewidział.
Nie pasuje też pomnik Juliusza Słowackiego, wzniesiony w 1999 r. Wypisane słowa z „żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami” pochodzące z wiersza „Testament mój”, być może wyrażają uczucia wielu dawnych i obecnych mieszkańców wobec do osiedla.
Osiedle Słowackiego dziś
Dziś osiedlu Słowackiego nie sposób odmówić malowniczości. Mnóstwo zieleni, ogródki pod blokami, kwiaty na balkonach. Poza tym obsypujący się tynk, niszczejące, wybrakowane mozaiki, dziury, wyrwy w przejściach. Place zabaw z pozostałościami starych sprzętów, zaniedbanie wyzierające z każdego konta.
Pawilony handlowe opuszczone, z pękającymi ścianami, całe w niewyszukanym graffiti. Gdzieniegdzie odnowione budynki, albo tylko pojedyncze ściany, te od strony ulicy.
Na osiedlu wiele jest osób w bardzo zaawansowanym wieku. Infrastruktura, a raczej jej brak, nie sprzyja seniorom. Podejście paru schodków (często odłamanych) do klatki, brak windy, wyższe „partery” nastręczają nie lada problemu, powodując uwięzienie mniej sprawnych osób w domach.
A przecież, jak chciał Hansen, architektura ma być służebna wobec społeczeństwa. Choć osiedle jest remontowane sukcesywnie od lat dziewięćdziesiątych, zarząd LSM twierdzi, że prawa autorskie nie pozwalają na dokonywanie zmian w wyglądzie budynków, układzie urbanistycznym czy elewacji, a próby modernizacji spotykają się z protestami architektów i spadkobierców praw. A może to tylko usprawiedliwienie?
Czy można było inaczej?
Lichość wykonania osiedla kłuje w oczy, zwłaszcza jeśli spacer po nim połączymy z sąsiednim, zadbanym i równie zielonym Osiedlem Adama Mickiewicza. Tam widać nie tylko większą zamożność mieszkańców, ale i po prostu lepszą realizację.
To chyba najładniejsze osiedle LSM-u, z fontanną, pięknymi skwerami, starymi drzewami, słynnym placem zabaw z rakietą (zbudowanym jeszcze zanim człowiek stanął na księżycu).
Warto jednak zobaczyć obydwa. Zwiedzając miasto, nie można skupiać się wyłącznie na centrum, bo Osiedle Słowackiego robi wrażenie. Pomimo nieudolnie wprowadzanych zmian i przeróbek jest przykładem oswojonego modernizmu, przynajmniej w zamyśle. Jeśli nikt nie doceni wartości tego projektu, niedługo może po nim już nic nie pozostać…
Pisząc niniejszy tekst, korzystałam m.in. z książki Filipa Springera „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”.
Tekst Isavenisa, fot. Eurospacery