Planując zagraniczne wyjazdy szukamy tanich lotów, niedrogich noclegów i pewnie nie chcielibyśmy wydać wszystkich zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy na restauracje. Z drugiej strony – nie po to wybieramy zagraniczne wakacje, aby jeść w McDonalds czy KFC. Jak więc zjeść tanio i dobrze na wakacjach?
Turyści podchodzą do tego tematu rozmaicie. Jedni stołują się w lokalnych restauracjach, dla innych posiłki nie mają dużego znaczenia i wybierają hamburgery lub kebaby z sieciówek. Są i tacy, którzy na wakacje jeżdżą z własnymi słoikami. Nic w tym złego!
Gdybym miał do wyboru nie pojechać w jakieś wymarzone miejsce lub pojechać tam z własnym prowiantem, pewnie wybrałbym to drugie. Myślę jednak, że każdy znajdzie sposób, aby przynajmniej spróbować przysmaków z odwiedzanych miejsc. A można to robić na wiele sposobów.
Uliczne jedzenie na wakacjach
Na miejscu w jedzenie można się zaopatrywać nie tylko w sklepach, ale i na targach, które bywają atrakcją samą w sobie. Tam zresztą możemy spróbować lokalnych gastronomicznych przebojów.
Na przykład w Abruzji (Włochy) częstowano nas serem pecorino, a w katalońskiej (Hiszpania) cukierni naszą uwagę przykuła (i bardzo nam posmakowała) ensaimada – maślana drożdżówka. W Barcelonie spróbowaliśmy też bolado – choć wolimy naszą „watę cukrową”. Spacerując pomiędzy straganami, małymi sklepikami czy budkami z tanim jedzeniem, możemy znacznie poszerzyć nasze kulinarne horyzonty, nie wydając przy tym majątku.
Dodatkowo, jeśli nasze lokum, w którym nocujemy, jest wyposażone w aneks kuchenny, możemy spróbować przygotować coś smacznego sami, posiłkując się przy tym lokalnymi, trudno dostępnymi w Polsce specjałami. Uwierzcie mi – takie kulinarne wspomnienia mają później niesamowitą moc!
Urlop w restauracjach
Dla mnie wizyty w restauracjach są nieodzowną częścią każdego wakacyjnego wyjazdu. W Polsce z lokali gastronomicznych korzystam sporadycznie. Podczas urlopów sami przygotowujemy sobie śniadania i kolacje, ale obiady jemy „na mieście”. Generalnie jednak bardzo rzadko zdarza nam się wejść do lokalu, którego wcześniej nie sprawdziliśmy w TripAdvisor lub Google.
Unikamy także restauracji zlokalizowanych w samym centrum turystycznych atrakcji – mniej więcej potrafimy rozpoznać miejsca, w których „łowi” się turystów. Pamiętam jeden raz, kiedy nie zaufałem intuicji i pożałowałem. Na jednej z głównych ulic czeskiej Pragi weszliśmy do lodziarni znajdującej się w przyciągającym uwagę tramwaju. Był to typowy lep na turystów, a my daliśmy się złapać. Lody były drogie, niezbyt smaczne, a gdy przyszło do płacenia, kelner niemalże pokłócił się z nami o wyższy napiwek, twierdząc, że inni dają mu więcej niż 10%. Chociaż staraliśmy się do końca być mili, nawet nie odpowiedział nam „do widzenia”.
Obecnie często jeszcze przed wyjazdem staram się przygotować listę lokali gastronomicznych, które moglibyśmy odwiedzić. Staram się wybierać restauracje, które ze względu na oceny klientów znalazły się w TOP 10 w danej miejscowości lub dzielnicy.
Czy TOP 10 oznacza najwyższe ceny? Absolutnie nie! W TripAdvisor najlepsze oceny zdobywają zazwyczaj knajpki, które są po prostu lubiane przez zwykłych turystów. Są to pewnego rodzaju „pewniaki” – najczęściej w rozsądnych cenach (to możemy również sprawdzić z góry), z miłą obsługą i bez przykrych niespodzianek dla klientów.
Piszę to z doświadczenia – TOP 10 nie zawsze oznacza, że jedzenie będzie najwyższych lotów, ale na 100% nie będzie beznadziejne. W najgorszym wypadku trafimy na jedzenie przyzwoite, choć bez fajerwerków. W najlepszym – możemy poczuć niebo w gębie!
W gruncie rzeczy, dobrze oceniane lokale gastronomiczne to przeważnie te, które oferują najlepszą relację jakości do ceny. Jeśli jednak nie mamy co do tego pewności, możemy wyszukiwać restauracje także na podstawie interesującej nas kategorii cenowej.
Menu dnia – tanio i dobrze
Wracając do bardziej konkretnych oszczędności. W wielu miejscach na świecie (od Pragi po Barcelonę) najlepszą opcją na tani obiad jest „menu dnia”. Jeśli znajdziemy taką ofertę, zazwyczaj możemy liczyć na dwudaniowy obiad, a czasem i deser, w cenie takiej, w jakiej na podstawie standardowej karty moglibyśmy zamówić np. samo drugie danie. Zdarza się, że w cenie są nawet napoje (w Hiszpanii – wino i woda).
Są też i takie restauracje, które nie mają menu dnia, ale mają tak skonstruowaną kartą, że jest ona konkurencyjne wobec tych lokali, które posiadają taką opcję. Zawsze jednak warto o menu dnia zapytać, tym bardziej, że zdarza się, że niektóre lokale wcale takiej oferty nie eksponują, usiłując namówić turystów na droższe dania à la carte.
Ale znów – menu dnia nie oznacza, że nie damy się naciąć. Zdarzyła nam się raz przygoda, kiedy nie sprawdziliśmy opinii, weszliśmy do przypadkowej restauracji w Barcelonie i zapytaliśmy o „menu del dia”. Kelner powiedział, że owszem, może nam coś takiego zaproponować. Niestety – mówiąc delikatnie – to, czym zostaliśmy uraczeni mocno odbiegało od standardu dań z karty serwowanych w tej restauracji. Właściwie z trudem to coś zjedliśmy. Jakby na pocieszenie – w cenie dostaliśmy całkiem niezłe wino, i to całą butelkę!
Podkreślam jednak, że w całej naszej karierze tylko raz mieliśmy takie, mimo wszystko przykre doświadczenie. Być może dlatego, że wszędzie indziej sprawdzaliśmy opinie. W Barcelonie, Lloret de Mar, Tossa de Mar – poza tym jednym wspomnianym wyżej wyjątkiem – „menu del dia” zawsze oznaczało bardzo smaczne i przy tym obfite posiłki.
Niestety, nie wszędzie menu dnia jest serwowane. W Nicei (Francja) było (Plat de Jour), ale w cenach, które często nas nie satysfakcjonowały. W Abruzji (Włochy) nie spotkaliśmy go natomiast w ogóle. Kolejnym zaskoczeniem we Włoszech była konieczność zamawiania oddzielnie dania głównego, ziemniaków czy frytek lub sałatki. Kiedy poprosiłem o kurczaka, otrzymałem talerz z samym kotletem. Ale cóż – co kraj, to obyczaj, a człowiek uczy się przez całe życie.
Chcesz zobaczyć oceny lokali, które odwiedziłem? Zapraszam na mój profil w TripAdvisor!