Łódź może się poszczycić jednym z najwspanialszych projektów muzealnych w Polsce. Kto nie widział Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, powinien jak najszybciej nadrobić zaległości.
Choć olbrzymi przemysł włókienniczy dziś jest już jedynie wspomnieniem, to właśnie wielkie fabryki i ich właściciele były przez lata kołem napędowym dla miasta. Za ich przyczyną Łódź z maleńkiej wsi stała się polskim Manchesterem.
Fenomen Łodzi
Określenie Łodzi mianem XIX-wiecznej ziemi obiecanej jest bardzo trafne. To tu rodziły się fortuny fabrykantów, bankierów i kupców. Od niewielkiej osady nad rzeką Łódką po olbrzymie, wieloetniczne miasto żyjące z przemysłu, Łódź przyciągała ludzi z każdej warstwy społecznej. Trzon stanowili robotnicy, czy też dawni chłopi, którzy za pracą przybyli do miasta. Jednak w Łodzi istniała także bardzo duża diaspora ludności żydowskiej trudniącej się głównie handlem oraz spora mniejszość niemiecka, często zajmująca wyższe, specjalistyczne stanowiska.
Czasy prosperity trwały mniej więcej do wybuchu pierwszej wojny światowej. Później zaczął się powolny upadek, który przypieczętowała druga wojna światowa i czasy komunizmu. Dziś w Łodzi próżno szukać wielkich zakładów włókienniczych, tworzących niegdyś jej potęgę.
To jednak wciąż duże miasto. Według badań Agencji Selectivee wykonanych na zlecenie władz, w Łodzi mieszka 744.628 osób. 706.804 z nich to Polacy, 28.580 stanowią Ukraińcy, na trzecim zaś miejscu są Białorusini z wynikiem 7.029 osób. Pozostałe 2.215 osób to inne, różne narodowości.
W latach 90. XX w. liczba ludności miasta wynosiła około 850 tys., zatem można stwierdzić, że Łódź dość szybko się wyludnia. Jedną z głównych przyczyn odpływu ludności był zapewne upadek wielkich zakładów przemysłowych. Coraz częściej za to miasto przyciąga turystów – bogatą historią, piękną architekturą, postindustrialną atmosferą i dobrymi restauracjami.
Ludwik Gayer – twórca potęgi Łodzi
Głównym prekursorem i w pewnym sensie twórcą potęgi Łodzi był saksończyk Ludwik Gayer. Wykształcony w Berlinie, pierwsze szlify zdobywał w fabryczce bawełny ojca. W czasie, gdy władze Królestwa Polskiego zaczęły tworzyć na terenie Łodzi ośrodek przemysłowy, przeniósł się właśnie do tego miasta. Skusiła go zapewne możliwość nabycia taniej ziemi oraz niskie cła na produkowane towary.
Gayer kupił działkę przy ulicy Piotrkowskiej 282 (później również działki do niej przyległe) i z biegiem lat stworzył fabrykę, w której odbywały się wszystkie etapy produkcji tkanin. W fabryce była tkalnia, przędzalnia, drukarnia, farbiarnia i wykańczalnia. Ponadto Gayer sprowadził pierwszą w Królestwie Polskim maszynę parową o mocy 60 KM.
Tkaniny produkowane w fabryce były tak dobre, że oprócz wielu nagród otrzymały prawo znakowania ich herbem cesarstwa rosyjskiego. Przedsiębiorstwo wyróżniało się także wyglądem. Budynek tkalni został otynkowany, dzięki czemu zyskał nieoficjalną nazwę Białej Fabryki.
Ludwik Geyer przysłużył się Łodzi budując szpitale dla ubogich, ochronki, szkołę dla dzieci robotników, kościoły oraz tworząc kasę chorych. Z tych też powodów zyskał tytuł pierwszego Lodzermensch (niem. lodzer – łódzki, Mensch – człowiek). Takim mianem określano mieszkańca zindustrializowanej Łodzi z końca XIX i pierwszej połowy XX wieku, którego cechowała wyjątkowa pracowitość, wytrwałość, zdolność do podejmowania wysiłku i duża przedsiębiorczość.
Jednak hossa nie trwała wiecznie. Kryzys na rynkach światowych, złe lokowanie kapitału i coraz wyższe pożyczki, a w końcu pożar słabo ubezpieczonej fabryki w 1853 r. spowodowały, że Gayer z krezusa stał się bankrutem. Nie mógł już konkurować z innymi magnatami przemysłu, takimi jak chociażby Karol Scheibler.
Gayer umarł jako bankrut w 1869 roku. W 1886 roku stworzono towarzystwo akcyjne zarządzające fabryką, w którego skład wchodzili potomkowie Ludwika Geyera. W ten sposób fabryka działała do 1940 r., kiedy to przejęli ją hitlerowcy, a po wojnie przemianowano ją na Zakłady im. Feliksa Dzierżyńskiego – Eskimo.
Muzeum przemysłowej Łodzi
Pomysł na powstanie muzeum narodził się po drugiej wojnie światowej. W 1952 roku w łódzkim Muzeum Sztuki powołano Dział Tkactwa. Siedem lat później (1959 r.) przemianowano je na Muzeum Historii Włókiennictwa, a siedziba wraz z rozrastającą się ekspozycją została przeniesiona do budynku tkalni w „Białej Fabryce”. W 1975 r. nazwa zmieniła się na Centralne Muzeum Włókiennictwa, a w 2013 r. wzbogacono ją o dopisek „w Łodzi”.
Obok budynku fabryki, stanowiącego zasadniczą część muzeum, powstał Łódzki Park Kultury Miejskiej (dawniej Skansen Łódzkiej Architektury Drewnianej), w którym zobaczymy przykłady drewnianej zabudowy Łodzi. Stoi tam osiem obiektów – pięć drewnianych domów miejskich, willa podmiejska przeniesiona z Rudy Pabianickiej, kościół św. Andrzeja Boboli z 1846 roku oraz poczekalnia tramwajową ze Zgierza. Wszystkie budynki rozebrano, poddano pracom konserwacyjnym, a następnie ponownie złożono już na terenie skansenu.
Wielka historia w małych mieszkaniach
Niesamowita jest wystawa „Łódzkie mikro historie. Ludzkie mikro historie”. To podróż przez lata historii miasta poprzez obraz siedzib i przedmiotów jego mieszkańców. Dzięki meblom, dokumentom, książkom, ubraniom i innym przedmiotom codziennego użytku, dowiadujemy się, jak wyglądało życie w mieście w różnych epokach i środowiskach.
Wystawa przedstawia zakład krawiecki i hafciarski z czasów powojennych, mieszkania i pokoje lat 40., 50., 60., 70. i 80. XX wieku. Wiele osób zapewne rozpozna w tych ostatnich domach przedmioty znane z dzieciństwa. O bardziej odległych czasach opowiadają siedziby XIX-wiecznych imigrantów z Saksonii oraz robotników z początków XX stulecia.
Skansen ma formę małej uliczki, przy której ustawiono domki – każdy urządzony z duchem innych czasów. Wchodząc do nich, przemieszczamy się w czasoprzestrzeni. Na koniec dochodzimy do wrót fabryki, nad którymi wisi zegar. Na przeciwległym krańcu tej samej ulicy stoi kościół.
Fabryka jako centrum wszechświata
Ze skansenu niejako z marszu wchodzimy na halę produkcyjną. Na parterze w budynku D znajduje się „Sala maszyn w ruchu”.
Co pół godziny pracownicy uruchamiają krosna z przełomu XIX i XX wieku oraz maszyny z lat 70. XX w. Hałas, jaki tworzą wszystkie te sprzęty pracujące jednocześnie, zapach smaru, pył unoszący się w powietrzu – wszystko to oddaje realia pracy w fabryce.
Warto zaznaczyć, o czym wspominał również przewodnik obsługujący krosna, że hałas na hali znacznie przekracza obowiązujące obecnie normy. Od pracy w takich warunkach mogły boleć uszy. Obsługa krosen, a zwłaszcza wrzecion była bardzo niebezpieczna. Często wyskakiwały one z rozpędzonej maszyny z prędkością ok. 60 km i jeśli ktoś miał pecha, wypadek mógł skończyć się tragicznie.
Dniówka trwała od 12 do 16 godzin przez 6 dni w tygodniu. Pyłu z obróbki materiału było mnóstwo, a jego sprzątaniem zajmowały się już 8-letnie dzieci, wspomagając w ten sposób finansowo rodzinę. Średnia długość życia robotników wynosiła ok. 40 lat, a jednak chętnych do pracy nie brakowało. W takich miejscach widać, jak odhumanizowana był wielka produkcja i jak odmienne od współczesnych realia społeczne ją kształtowały.
Łódź stolicą mody
Pozostałe kolekcje w większym stopniu przypominają już typowe, choć nowocześnie zorganizowane muzeum. „Miasto – Moda – Maszyna” to wystawa, która zajmuje aż 3 piętra.
Na parterze ustawiono maszyny zgodnie z włókienniczym procesem produkcyjnym, w ramach którego powstawały tkaniny bawełniane, lniane i wełniane. Jest też „Laboratorium” oferujące naukowe spojrzenie na proces produkcji tkanin. Pod mikroskopem możemy z bliska przyjrzeć się tkaninom, wypatrując braki, niedoróbki, ale też poznając dokładniej strukturę materiałów.
Pierwsze piętro poświęcone jest historii miasta i przemysłu. Obejrzymy tu chociażby ciekawie zaaranżowane gabinety zarządców fabryk. Dostępne są również dokumenty, takie jak legitymacje, karty pracy i zdjęcia.
W ramach wystawy można posłuchać historii opowiedzianych przez pracowników zakładów, przywódczynie strajków, zobaczyć jak w Łodzi witano papieża. Tu również ukazano zmierzch i przyczyny łódzkiego upadku przemysłu.
Najwyższe piętro zajmuje moda pokazana poprzez największe PRL-owskie marki, takie jak Nestor, Telimena, Moda Polska, Hoffland i inne. Klimat dopełniają witryny sklepowe, szyldy i neony. Na wystawie możemy obejrzeć znamienite projekty polskiej mody, ale też centrum zakupów z lat 90 – czyli… targowisko. A na nim nie tylko ortalionowe dresy czy tureckie dżinsy, ale też kasety, radia i magnetofony. Wszystko w takt największych hitów tamtych lat. Naprawdę można poczuć się jak dawniej.
Warto przyjechać tu specjalnie
Żeby starannie i na spokojnie obejrzeć wszystkie eksponaty zgromadzone w Centralnym Muzeum Włókiennictwa, należałoby w nim pewnie spędzić cały dzień. Nam udało się obejrzeć wszystko w trzy godziny, ale było to nie lada wyzwaniem.
Muzeum mieści się w centralnej części miasta i łatwo do niego trafić. Na terenie należącym do muzeum znajduje się bezpłatny parking, ale uwaga – wjazd jest od ulicy Milionowej.
Na terenie dawnej fabryki znajdziemy także włoską restaurację Marco (w menu zaznaczono, a nawet przeproszono gości, że wszystkie makarony są serwowane al dente), więc po intensywnym zwiedzaniu można zjeść obiad. A gdyby ktoś miał jeszcze siły na kolejny spacer, zaraz obok znajduje się Park Reymonta.
Nam w Centralnym Muzeum Włókiennictwa bardzo się podobało. Cieszy nas, że Łódź stawia na odnawianie pofabrycznych budynków z przeznaczeniem na różne, nie tylko muzealne cele. Bardzo dobrze, że zamiast ukrywać, miasto podkreśla swój industrialny, a obecnie już poindustrialny charakter. To przecież dzięki niemu właśnie współczesna Łódź jest tak wyjątkowa, a i my przez to właśnie odwiedzamy to miasto kilka razy w roku. I wciąż mamy jeszcze w Łodzi wiele do zobaczenia.
A więc – do zobaczenia w Łodzi!
Tekst Isavenisa, współpraca i fot. Eurospacery